"Mazury 2009'" - rejs międzyklubowy

"Na Mazury ...."

  Na osobistą prośbę mojej załogi postanowiłem napisać kilak słów o naszym rejsie, jaki udało nam się odbyć. Ale po kolei, dzięki uprzejmości kolegi, mogliśmy skorzystać z jego pięknego Twistera 800. W tym miejscu gorące podziękowania za udostępnienie okrętu koledze Przemkowi. No więc, jak większość użytkowników naszego serwisu wie, od jakiegoś czasu planowaliśmy po podboju Adriatyku pokonać nasze wody śródlądowe.
Główna wygrana na loterii padła dla mazur. Niestety mimo studenckich cen zebraliśmy tylko cztero-osobową załogę, a spokojnie z osiem osób mogło wygodnie podróżować na "Aleksandri". Oprócz mnie na pokład zamustrowała czołówka Orionowców z Bytynia czyli Franek i Wojtek. Dołączył Jawo, znany z naszych wojaży adriatyckich, no i jako kierowca we własnej osobie ja, czyli … no znacie mnie.

Pewne szczegóły rejsu zostaną pominięte, a osoby znające nas je zapewne poznają, no troszkę intymności. Jak większość wie, przy naszym zaangażowaniu po raz drugi zdobywaliśmy Adriatyk w tym roku, jak również zapoczątkowana impreza po zalewie wiślanym impreza też się udała (mimo że … wypadłem z tego rejsu z przyczyn niezależnych). Kolejnym zaspokojeniem chorych żeglarskich ambicji było popływanie po mazurach w doborowym towarzystwie. Jak wcześniej wspomniałem, wspaniały jacht wyczarterował nam kolega Przemek, znany z Bytynia z regatowego Foxa. Załoga do wyjazdu się zebrała już w piątek i pożeglowaliśmy w stronę Gdyni, bo tam się działo. Gorzej niż w Szczecinie, ale to był tylko jeden z przystanków regat żaglowców, więc wybrzydzać nie ma co. Pozwiedzaliśmy, korzystając z niewielkiego ruchu i darmowego wstępu do woli, czyli wczesnych godzin porannych (pożar na Sjedowie to nie my!). W sobotę 3 lipca zameldowaliśmy się w marinie, gdzie wypiękniona czekała na nas panna (chyba) "Aleksandria". Wcześniej jeszcze śniadanko w Sielawie w Mikołajkach. Franek dzięki swojemu osobistemu wdziękowi wywalczył jeszcze spory rabat, więc za skromne 20 zł zajadaliśmy się do syta, a raczej do godziny jedenastej. Potem przejęcie okrętu, rozlokowanie bagaży i żeby nie było że leserzy to jazda w stronę Rynu. Jak wiecie, za Mikołajkami wisi nad woda linia energetyczna. Frankowi, mimo wakacji włączyła się funkcja BHP, więc kazał z brzegu kable brać, tak na wszelki wypadek, co bez marudzenia wykonaliśmy. Na wieczór dobijamy do Rynu. Chmury pojawiają się marsowe, więc załoga decyduje :"w trzciny". Bohatera zgrywać nie mam zamiaru więc kolegialnie podjętą decyzje wykonuje pospiesznie. Nocleg wypada w pobliżu wyspy mew. Jest pierwszy grill i ognisko. W niedziele rano jedziemy zwiedzić Ryn i w drogę. Planujemy odważnie do Sztynortu. Wiatr specjalnie nie przeszkadza więc tempo mamy niezgorsze. Na silniku tylko kanały, reszta na żaglach. W Giżycku meldujemy się około 18. Załoga wpada do knajpki na kolacje ja pilnuje okrętu, przy prawym nabrzeżu. Okręt oczywiście przycumowany do … łańcuchów okalających trawniki. Sielanka nie trwa długo, pojawia się patrol który mówi, że tak nie wolno i że trzeba cumy w zębach trzymać, a jak zęby słabe to na drugim brzegu, czyli cumować pod prąd. No brawa dla włodarzy grodu Giżycko. Rzutem na taśmę Jawo dostaje pieczone krwiste z koguta i przechodzimy obrotowy most (most jest otwarty tylko w określonych godzinach, ostatnie otwarcie między 18:30a 19:00). Kisajno nam sprzyja, ze dwie mielizny i jesteśmy przed Sztynortem. W międzyczasie bateria padła, więc się cieszymy, że zaraz się doładujemy. W porcie miejsc do wyboru i koloru. Cumujemy blisko skrzynki z prądem, lecz … nie ma bosmana. Warowanie do 01 godziny nie przynosi rezultatów, pozostajemy nie podłączeni. Z rana zaopatrzenie i … załoga chce Węgorzewo. Ano zapomniałem 8:30 puk puk "opłata portowa". No to jedziemy. Zapowiada się rekreacyjnie. Mamry są przyjazne, jedno kładzenie masztu i już jesteśmy. Potem kanał węgorzewski, marina harcerska utrzymana we wzorcowym porządku. Jest prąd, pięknie strzyżony trawnik do godziny 22 i w ogóle jest pogoda wspaniała i żeberka z grilla, kiełbasa i kaszanka. Wyżerka na 102. Chociaż w końcowej fazie, grill zostaje trochę opuszczony i jeden z kolegów dostaje .. kremowane żeberka, ale nic to. Rano startujemy już spokojnie. Nocleg planowany gdzieś za Niegocinem. Wiaterek mizerny, ale że się nie spieszy, Mamry przepływamy, potem Kisajno, trochę Yamacha pomaga. Tym razem postanawiamy ominąć most obrotowy i płyniemy kanałami z licznymi mieliznami. Ścigamy się z deszczem. Pozwalamy mu wygrać, zmniejszamy obroty silnika i dżentelmeńsko puszczamy go przodem. Ale z kulturą to ta chmura nie miała nic wspólnego, bo zwołała koleżanki. Na koniec po wyjściu z kanałów, lądujemy w przydrożnej marinie o głębokości zero przecinek pięć metra. Chowa się tutaj i łódź policyjna i kilka innych jednostek. Manewr okazała się dobry ,bo wszystko przechodzi bokiem i chmurki nam fundują piękną tęcze od Giżycka po południowy brzeg Niegocina. Ruszamy dalej. W połowie Niegocina, obserwujemy 2 do 3 chmur burzowych walczących między sobą. W międzyczasie system ostrzegania podaje komunikat o załamaniu pogody. No więc koleżanka Yamacha do pracy szukamy miejsca w trzcinach. Gdy decydujemy się rzucić kotwicę i zacumować, chmury opuszczają widnokrąg. Nie pozostaje nic innego jak płynąć dalej. W Rydzewie zaprowiantowanie i cumowanie na Bocznym w strugach deszczu. Po godzinie się rozpogadza, butelka podpałki, płonie ognisko i smaży się pieczyste na grillu. Noc spokojna i rankiem opuszczamy jez. Boczne. Kładziemy maszt i … słuchamy burzy. 2-3 burze chodzą tak do 5 km od nas. W końcu na Jagodnem, postanawiamy zacumować. Burze się zbliżają, a na pokładzie człowiek zawodowo z prądami skoligacony, to i posłuchać trzeba. Wybór pada na najgorszy pomost, bo jak załoga wykoncypowała, pewnie niczyj to nikt się nie doczepi. Jawo z cumą skacze, lecz melduje że pomościna licha. No to cuma do drzewa i tak chcemy stać. Niestety, liny za mało. Franek rusza na pomoc, bierze cumy kawałek na dowiązanie i skacze przez reling. I teraz słuchajcie, jak coś nie pierdyknie, jakby piorun w drzewo strzelił i do tego słychać trzask łamanych gałęzi. Ale coś blisko … Lecę zerknąć za burtę i co widzę? Kolegę Frania co się wbił w pomost do wysokości pępka! Jestem przerażony, czy czegoś sobie nie zrobił, ale na szczęście nie. O własnych siłach wychodzi z dziury. Połamane są ze 4 deski lichej jakości. Łomot pobudził chyba okolicznych tubylców, bo niewiadomo skąd pojawia się wyszczekana właścicielka pomostu głosem zjadliwym przegania całą naszą załogę. Nic to, że grzmi i pioruny walą, "państwo z miasta niech się wynoszą, wczoraj tu 5 osób się kąpało a chołota z miasta połamała" No dobra 5 to pewnie dzieci było, a nie dorodnych dorosłych. Pod jednym padło. Nie pomaga próba negocjacji, ze "Pani" pułapki zastawia itd. itp… Na wszelki wypadek robimy unik na drugi brzeg. Nie wiadomo, przyleci z tymi 3 zębami co jej zostały, czy psa spuści. Tu już bez kombinacji, wbijamy się w trzciny i ze 2-3 godziny słuchamy deszczu. W końcu Wojtek ubiera sztormiak i podejmuje decyzję "jedziemy". No skoro taka wola .. to w drogę. Do kanałów zlało nas ostro, ale potem odpuszczać zaczęło. W kanałach już bez kropli deszczu wiaterek za to się wzmaga tak powyżej 6-7 B. Wieczór już w Mikołajkach, w naszej marinie. Uzupełnienie zapasów, spacer po wieczornych Mikołajkach.Rano już spokojnie kurs na Galindię. Niestety, są rozbieżne koordynaty. Najpierw robimy prawie całe Śniardwy po długości, potem telefon do przyjaciela i już właściwy kurs. Zwiedzanie i uroczy barek nad brzegiem. Mile panie i prawie … do pracy z Jawem się zaciągnęliśmy. Ale koledzy nie zapomnieli i o obowiązku pływania przypomnieli. Więc start i kończymy przed Guzianką. Zwiedzanie śluzy itd. Pozostajemy na Bełdanach. Rano start znowu Śniardwy. Po drodze wyspy pajęcza i kąpielą z grillowaniem na obiad. Potem start w kierunku Karwiku. Tam po znalezieniu przytulnej tawerny, przetacza się za oknami małe gradobicie. Późną prą obieramy kurs na Mikołajki. To nasza ostatnia trasa. Lawirując wśród nisko zawieszonych chmur, szczęśliwie znajdujemy drogę do naszego portu. Wieczorem tam obkładamy cumy. Mazurska przygoda dobiegła końca. Podziękowania dla Przemka, który udostępnił nam swój okręt, pozdrowienia dla wspaniałej załogi. Czas planować coś nowego, choć jeszcze w nosie zapach dymu z ostatniego mazurskiego ogniska.//M@gm@rt//

 

Z żeglarskim pozdrowieniem